Słów kilka o "Pewnego razu w... Hollywood"


(c) Rolling Stone, scena z teaseru
Myślę, że powinnam zacząć od następującego stwierdzenia – ten film nie jest dla każdego. Przeciętny odbiorca – przynajmniej niezapoznany ani z klimatem epoki, ani z kinem Tarantino – odbierze ten film w ten sposób: "okej, momentami fabuła się ciągnęła, ale ogólnie całkiem spoko". Ale fan tego kina mimo upływu czasu będzie filmem zafascynowany. W każdym razie ja jestem.

Opowiedzenie fabuły czy nawet przedstawienie zarysu nie ma najmniejszego sensu, patrząc na to, ile pokazują trailery. Zresztą, sama kompozycja jest dość luźna i na pewno nie zamyka się w szczelnych ramach fabuły, co wyjaśnię później. Skoncentruję się za to na odczuciach. A od tych znajomych są nieco odmienne – byłam zdziwiona, że to koniec. Ale... dlaczego? Tak szybko? Po chwili zdałam sobie sprawę, że faktycznie wszystko przecież zostało wyjaśnione. I że minęło tak dużo czasu... seans mnie pochłonął. Totalnie.

Klimat lat 60. jest oddany po prostu niesamowicie. Bezcelowe przejażdżki po Hollywood, macaroni westerny (ach!), hipisowska społeczność i muzyka. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak często słucham tego soundtracku. Zawsze czuję ten klimat i przenoszę się w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz. Tak też było podczas oglądania. Idealnie dobrane piosenki, wyważone sceny i wszystko. Podczas dialogów (naprawdę dobrych zresztą) nieźle się uśmiałam, szczególnie w ostatniej części.
Obraz odtwarza właśnie takie momenty, z pozoru się dłużące, ale na Boga - kogo nie zachwyciłyby przejażdżki samochodem, z którego można byłoby oglądać stolicę amerykańskiej kinematografii u schyłku epoki?

I obsada. Chyba pierwszy raz oglądając Brada Pitta w jakiejś roli, nie widziałam jego, a graną postać (z całym szacunkiem dla kreacji w "Bękartach wojny", jednak można było wyczuć pittowskie zagranie). Był Cliffem Boothem. Po prostu. Choć DiCaprio również dał radę - scena z nagrywania filmu? Mistrzowska! Tak jak ujęcia z wywiadu czy scena po napisach (takowa istnieje; jeśli przez przypadek pominęliście, żałujcie). Zwróciłam jeszcze uwagę na Margot Robbie i przykro mi, że nie miała szansy się wykazać; uważam, że miała potencjał. I w niej również widziałam kreację - Sharon Tate, obie piękne i przeurocze.
Chociaż doceniam bardzo inne postacie, tak jak Pussycat, Schwarza czy Trudi, to jednak ta trójka przyciągnęła mój wzrok najbardziej, co zresztą chyba nie dziwi.

Padło dużo zarzutów, że Tarantino osłabł i że to najgorszy film, jaki nakręcił. Dlatego od razu napiszę, że absolutnie się z tym nie zgadzam. Wprawdzie w jego najnowszej produkcji brakuje krwawej jatki (nie mówmy o tym zakończeniu, które jest niczym w porównaniu do wyżej wspomnianych "Bękartów..." czy "Django"), jednak to nie ujmuje obrazowi w żaden sposób. Poza wyżej wspomnianymi elementami, pragnę wspomnieć o kolejnej kwestii, która mnie pozytywnie zaskoczyła i jest kolejnym dowodem przywiązania reżysera do wykreowanego uniwersum. Pojawiła się scena silnie nawiązująca do poprzedniego filmu, a także wiele nazwisk pojawiających się chociażby w "Pulp Fiction". To staje się argumentacją tezy, którą postawiłam na samym początku - "Pewnego razu w Hollywood" nie zostało stworzone dla przeciętnego widza, a dla kogoś, kto rozumie występujące schematy w kinie.

Spodobało mi się również nawiązanie do brutalności kina, jakie tworzy reżyser od lat. "Zabijmy tych, którzy nauczyli nas zabijać". Ale czy tak właśnie jest? Czy kino nie powinno być odskocznią od tradycyjnego życia? Można by się zastanawiać nad tym, jaką rolę mają w kształtowaniu młodej psychiki silnie oddziałujące media. Uważam jednak, że filmy są (a przynajmniej powinny być) ponad to. Biada tym, którzy interpretują każdy obraz dosłownie.
Do kina Tarantino najbardziej przyciąga mnie to, że reżyser się bawi. Formą, historią, zakończeniami. Nic nie jest na poważnie. Taki jest jego sens. Nie tworzy kina historycznego czy silnie opartego na faktach. Żongluje zagadnieniami, co rusz zmieniając koncepcję i razem z widzem posuwając się do przodu. W tym wypadku Cadillacem.

Napisałam prawie że esej, który mogę skwitować następującymi słowami: rany, kocham ten film. Szybko awansował do mojej top3 u Q.T.


Wiktoria

Komentarze

Popularne posty